Ból. Niesamowicie silny. Czułam go całym ciałem, jednak najgorszy był w głowie - pulsujący, otępiający, taki, przez który wszystkie myśli ulatywały mi z głowy, na żadnej nie mogłam się skupić.
Poczułam, że mam coś na policzku, chciałam strącić to, ale poczułam rwący ból w ręce i nie próbowałam dalej. Leżałam tak na czymś miękkim jeszcze kilka minut zbierając w sobie siły, aby usiąść. Zastanawiałam się, dlaczego wszystko mnie boli. Ostatnie co pamiętałam, to Robin wyrzucony w bok i silny ból. Otworzyłam oczy, ale wszędzie było ciemno. Był środek nocy. Słyszałam cichą muzykę, ale nie mogłam przypomnieć sobie tytułu piosenki, ani wykonawcy, w normalnych warunkach te informacje znałabym po kilku sekundach. Spróbowałam usiąść, ale byłam zbyt zmęczona i poobijana. Jęknęłam z bólu i upadłam na to, na czym leżałam. Zobaczyłam czyjeś oczy spoglądające na mnie z lewej strony. Ten ktoś nagle, bez ostrzeżenia zapalił światło. W pierwszym odruchu chciałam podnieść rękę i zasłonić oczy, ale tylko je zamknęłam. Ręka znów dała o sobie znać -Co ty wyprawiasz?! – Usłyszałam gdzieś z przodu zdenerwowany głos jakiejś kobiety. - Sorry. – Mruknął chłopak obok mnie. – Ile jeszcze? - Nie wiem. Powoli znów otworzyłam oczy. Leżałam w samochodzie. Chłopak obok mnie wyglądał jak kilka lat starsza wersja Robina. Jego włosy były dłuższe. Proste, sięgały do ramion, też były czarne. Oczy, stalowo – szare, przywodziły na myśl rtęć. -Lepiej się nie ruszaj – powiedział cicho – jesteś bardzo poobijana. – Jakbym nie wiedziała. Później nic nie mówił. Odezwał się dopiero, gdy dojechaliśmy na miejsce. Bałam się jego i dziewczyny, która siedziała z przodu, jednak musiałam im zaufać. Moje życie było w ich rękach, jednak już obmyślałam plan ucieczki. Nie mogłam z nimi zostać. Podleczę najgorsze rany i zmywam się. -Musimy jakoś ją przenieść. Idź po kogoś. – Powiedział rozkazującym głosem. Do mnie zwrócił się delikatniej. – Gdy upadłaś trochę się połamałaś, więc przenoszenie może boleć. Ale nie mocno. – Dodał, gdy zobaczył moją przerażoną minę. Nie byłam o tym przekonana, próba podniesienia ręki prawie doprowadziła mnie do płaczu. – Musimy zobaczyć co dokładnie ci się stało i opatrzyć rany. Usta miałam wysuszone. Doszłam do tego, gdy chciałam coś powiedzieć. Zauważył to. Natychmiast powiedział, że jak tylko położą mnie na łóżku da mi coś do picia. Wtedy pojawił się wysoki, chudy szatyn, krótko ścięty. Miał na sobie fioletową bluzkę i dżinsy do kolan. -Jak ją przeniesiemy? – Spytał na początku. Jego głos nie był tak melodyjny, jak tego, który jechał obok mnie, ale też przyjemny. -Na tym kocu. – Dopiero teraz zauważyłam na czym leżę. – Chwyć z tamtej strony. Ja wejdę do środka i chwycę z drugiej – rozkazał. Nikt nie sprzeciwiał się jego rozkazom. To dawało do myślenia. Leżałam nieruchomo, a oni zaczęli przenosić mnie. Wierzyłam w tego, który wydawał rozkazy, szatyn wydawał się zbyt słaby. Gdy wnosili mnie do domu, ból nagle dał o sobie znać. Mimowolnie skrzywiłam się. Wreszcie mnie położyli na łóżku. Pokój, w którym się znajdowałam został pomalowany na jasną, żywą zieleń. Stało tam tylko łóżko, na którym leżałam, pusty stolik pod lampkę nocną, sofa i telewizor. Pomieszczenie było dość duże. Szatyn już wyszedł, zostałam sam na sam, z tym, o czarnych włosach. -Pójdę po wodę. – Powiedział i po chwili wrócił z butelką w jednej, a plastikowym kubkiem, w drugiej ręce. Nalał trochę do niego i pomógł mi wypić. Gdy wreszcie mogłam cokolwiek powiedzieć spytałam. -Jak się nazywasz? |